12 maja 2024r. Imieniny: Pankracego, Dominika, Domiceli
Gospodarz strony: Andrzej Dobrowolski     
 
 
 
 
   Starsze teksty
 
Demokracja bez klasy średniej?

           Właśnie ukazała się w księgarniach lekka a mądra książka „Dlaczego toniemy, czyli jeszcze nowsze Średniowiecze”, napisana przez konserwatywnego gawędziarza Lecha Jęczmyka, tłumacza literatury science-fiction, współredaktora katolickiej Frondy. Książka dotyczy upadku cywilizacji Zachodu, porusza zakazane w dzisiejszym demoliberalnym świecie prawdy. Można ją kupić księgarniach internetowych (np. tu). Oto jej fragment, tak a propos zbliżających się wyborów.                                                                                                                                              

A. Dobrowolski

       
„We współczesnej cywilizacji zachodniej słowo demokracja zostało totalnie zideologizowane w sposób wykluczający każdą dyskusję, przy jednoczesnym rozmyciu konturów tego pojęcia. Ludzie piszący, i to nie tylko dziennikarze, mylą demokrację z liberalizmem, nie chcąc spostrzec illiberalnych demokracji i liberalnych monarchii autorytarnych. We współczesnych społeczeństwach zachodnich istnieje zgoda co do tego, że demokracja ma być obowiązkowa, a kto ma inne zdanie, zostanie zbombardowany. Chyba że jest sojusznikiem USA, jak Arabia Saudyjska, do niedawna Egipt, czy przez parę lat Uzbekistan.

           Tymczasem ta zasada one size fits all (jeden rozmiar dla wszystkich), jest i niesłuszna, i nie realna. Demokracja to tylko jeden z możliwych ustrojów i do jej powstania i rozwoju wymagane są ściśle określone warunki.

           Wszystko na ten temat powiedział już właściwie Arystoteles. Aby zafunkcjonowała demokracja, klasa średnia (tak, Arystoteles używał tego określenia) musi być liczniejsza od klasy oligarchów i od klasy biedaków. Najlepiej jeżeli jest liczniejsza od obu tych klas razem wziętych. /…/

           Najstarsza chyba demokracja utrzymuje się przez tysiąc lat na Wyspach Owczych, zamieszkanych przez rybaków i pasterzy. Z konieczności geograficznej realizowany jest tu warunek własności rozproszonej, której odpowiada rozproszona władza. Przecieram oczy ze zdumienia, kiedy czytam jak osoby obdarzone nieopatrznie tytułami profesorskimi twierdzą, że demokracja wiąże się z różnorodnością, wielokulturowością i tak dalej. A przecież gołym okiem widać, że jest dokładnie przeciwnie.

             Demokracja wymaga społeczeństwa jednolitego nie tylko pod względem majątkowym, lecz także etnicznym, językowym i religijnym. Napływ ludności z innych kręgów cywilizacyjnych, ludności, która nie zamierza się asymilować, grozi ciągłymi, często krwawymi konfliktami. Wystarczy spojrzeć na historię Żydów w Europie, Chińczyków w Indonezji, Arabów we Francji, chrześcijan i mahometan w Libanie, czy na rzeź ludności polskiej na Wołyniu. Z taką sytuacją lepiej radziły sobie monarchie i cesarstwa, a dzisiaj dyktatury, czego przykładem mogą być Jugosławia Tity i Irak Saddama Husajna. Ta różnorodność może być władcy na rękę (divide et impera).

           Współczesny autor amerykański Alvin Toffler dopowiada niejako Arystotelesa, pisząc, że warunkiem stabilności politycznej jest, aby system sprawowania władzy był uzgodniony z systemem generowania bogactwa. W krajach, gdzie źródłem bogactwa są ropa naftowa i gaz, władza skoncentrowana jest w ręku ich właścicieli. Klasyczny przykład tego mieliśmy w Rosji.

            Grupa siedmiu oligarchów miejscowego chowu, ale z paszportami izraelskimi, korzystając z okresu „smuty”, przejęła na własność większość ropy i gazu. Nastąpił konflikt między bogactwem a władzą i albo oligarchowie musieli przejąć państwo, do czego dążył Chodorkowski (między innymi przygotowując zastępy pretorianów w tak zwanych „szkołach Chodorkowskiego”), albo władza musiała odebrać oligarchom bogactwo, albo wziąć ich za twarz. /…/

           Narzucanie demokracji krajom, które nie spełniają wymaganych dla jej rozwoju warunków, może się skończyć tragedią. Najlepszym, czy też może należałoby powiedzieć – najgorszym – przykładem szkodliwości demokracji jest Rwanda. Zamieszkiwali ja Tutsi, hodowcy bydła, niesamowicie wysocy i chudzi przybysze z Rogu Afryki, i przysadziści Hutu, myśliwi i rolnicy. (W dżungli mieszkali jeszcze Pigmeje). Te grupy skrajnie odmiennych ludzi żyły, nie mieszając się, obok siebie, tworząc jakby zalążek społeczeństwa kastowego. Dopóki nie narzucono im demokracji. Liczniejsi Hutu wygrali wybory i w 1994 roku przystąpili do eksterminacji Tutsi. Widocznie doskwierał im kompleks niższości, bo maczetami obcinali Tutsi nogi, co było specyficznym zastosowaniem ideału równości. Tutsi, ci którzy mieli jeszcze nogi, uciekli do Ugandy, zorganizowali się i wygonili Hutu do Konga i Tanzanii. Rozpętało się piekło rzezi międzyplemiennych i generalnej anarchii, powodując w latach 1998-2000 śmierć 3,3 miliona ludzi. /…/”

Lech Jęczmyk

Cytat użyty w książce:

             „Doświadczenie pokazuje, że demokracja nie jest ustrojem doskonałym, a demokratyczna większość nie posiada daru nieomylności w określaniu tego, co zagwarantuje obywatelom pokój i pomyślność. Władza wybrana w wolnych wyborach może szybko przekształcić się w narzędzie totalitarnego ucisku, a nawet ludobójstwa, o czym przekonuje choćby dojście Hitlera do władzy albo krwawe porachunki międzyplemienne w Rwandzie.

               Demokracja sama z siebie jeszcze nie „tworzy” prawdy ani jej nie odkrywa … Decyzje większości mogą być błędne do tego stopnia, że zakwestionują podstawowe dobra, tak że godność ludzka i prawa człowieka przestaną być czymś niepodważalnym.”

Jan Paweł II

.